GIEWONT

Uwielbiam Giewont

choć zdobyć szczyt

nie jest takie łatwe

serce bije mocniej

leją się stróżki potu

po zmęczonej twarzy

nogi niczym z gąbki

trochę opuchnięte bolą

 

Kiedy jestem na szczycie

zatapiam się w zieleni

i jak ptak skrzydła ręce

rozkładam w przestrzeni

pod Krzyżem klękam

i w ciszy się modlę

Bogu szczerze dziękując

za szczęśliwe życie

 

Patrzę dumnie z wysokości

na wszystkie przeszkody

które właśnie pokonałem

tak samo jak te ciężkie

napotkane w codzienności

jestem radosny spokojny

bezcenna błoga harmonia

człowieka z cudem natury

 

Kazimierz Surzyn 

 

 

ŻYCIE

Nie śpieszyłem się tak bardzo

do dorosłości bo wiedziałem

że będę tęsknił za dzieciństwem

trzymałem ale mi za mgłę uciekło

 

Nie tracę energii na gromadzenie

pieniędzy wydaję co tylko mam

i tak bym je stracił każdy to powie

ratując potem najcenniejsze zdrowie

 

Nie myślę stale o przyszłości

żyję szczęściem teraźniejszości

uwielbiam mieć ciebie w objęciach

wtedy nie straszne początki i końce

 

Idę byle do przodu tam gdzie

kwitną cały rok cudowne kwiaty

plecami do bólu odwrócony

szczęśliwy i tobą spełniony

 

Kazimierz Surzyn

PŁACZ ILE CHCESZ

Każdy może płakać

to nie żaden wstyd

nawet wyć z boleści

do sfery kosmicznej

do ziemi doczesnej

zraniony aż do kości

 

wypłacz się to pomaga

ale choć bicz ciało smaga

z upadku musisz powstać

i o lepsze jutro walczyć

o każdy następny dzień

o pajdę chleba w miłości

 

byłeś idolem w młodości

żywot pozbawił cię radości

ale to nic ty pragniesz żyć

wiem że marzyć potrafisz

więc umiesz gołe marzenia

oblec w szczęśliwe ubrania

 

Kazimierz Surzyn 

KAŻDY DŹWIGA KRZYŻ

gdy pijany kierowca

zabił rodzicom jedyne

      dziecko        

 

kiedy od kieliszka

nie odchodzi

      mąż

 

gdy matkę oddał

do domu starców

      syn

 

kiedy lekarz

wyciął zdrową

      nerkę

 

gdy dopalacze dilera

uśmierciły sąsiada 

      dzieci 

 

kiedy stosujący cyberprzemoc 

spowodował samobójstwo

      kolegi

 

gdy w grze komputerowej

wirtualny  "przyjaciel"

kazał okaleczyć ciało

      nastolatkowi

 

kiedy babci podstępnie

zajął dom 

      wnuk

 

gdy dyrektor firmy

używa mobbingu wobec

      pracowników

 

kiedy zdrada przekreśliła

      związek

 

gdy właśnie dokonała

aborcji młoda zdrowa

      dziewczyna

 

kiedy za 20 złotych młodzieniec

zranił na poczcie

      panią

 

gdy na wnuczka

okradziono dotkliwie

      dziadka

 

kiedy koleżanka otworzyła

w mailu linka i zapłaciła

za usługę co była bezpłatna

dopiero potem zrozumiała

że to nowy sposób

      oszustów

 

Każdy dźwiga swój krzyż

        Krzyżem jest ten co krzywdzi

 

Kazimierz Surzyn

Podmuch wiatru

Jestem dmuchawcem lekkim

unoszącym się ponad polami

rozszarpany przez podmuch

losu okrutnymi słowami

 

Dłoń unoszę ku niebu

do chmur wypranych w chemii

wybielonych pragnieniem szczęścia

lecz dusza dotyka ziemi

 

Po rosie biegłem przed siebie

do słów które mnie zbawią

choć serce pełne nadziei

to stopy strasznie me krwawią

 

I dokąd spytam wszechświata

gdy w gwiazdy oczy kieruję

iść drogą przeklętą życia

kiedy ciała nie czuję

 

Serce tak biło radośnie

będzie ze dwa lata temu

teraz to kamień co ciąży

i nie podaje tlenu

 

Uczuć przepływy tak gładkie

z serca nicią pajęczą

wplatają się w oczy w umysł

we śnie znowu mnie dręczą

 

Z dmuchawca romantycznych uniesień

wiatr rozwiał każdą część ciała

pozostała łysa pałka i wnętrze

 łodyga zgorzkniała

 

 

 

 

 

ANIOŁY

Wśród nas żyją anioły

bez skrzydeł czarujących

ale za to ich ciche serca

to azyl dla potrzebujących

 

Strzegą drugiego człowieka

tak jak ty mnie miła właśnie

są takie przepiękne wnętrzem

i mają twoje oczy niebieskie

 

Anioła też widzę w przyjacielu

co pomógł mi w nieszczęściu

w przechodniu z uśmiechem

tyś moim aniołem dobroci ciociu

 

I w pielęgniarce co mojego tatusia

z boku na bok całą dobę przekłada

i w mamusi która zawsze wysłucha

ona jedyna największą miłością kocha

 

Kazimierz Surzyn

STAROŚĆ

Widzi coraz gorzej

usta gubią słowa

cierpi okropnie głowa

i jak wulkan chce wylać

rozgrzaną lawę z czoła

 

Nie lubi tego fotela

przeraża ją cisza ścian

i pozy zmienności na twarzy

raz sięga nieba

a raz jest w najgłębszej szczelinie

 

przechadza się z okna w okno

patrzy jak mknie

zegar lat

szuka przyjaznej dłoni

co zagłuszy samotność

 

serce zapomina o biciu

traci oddech na schodach

zagubiona w pajęczynie

utkanej ze zmarszczek

aż cichutko leży

spętana chorobą końca

 

Kazimierz Surzyn

KU ZWYCIĘSTWU

Naprzód odważni batalioniści

Zwycięstwu Cześć Chwała

Najeźdźcom zemsta miecz boleści

Zaciśnięta pięść we krwi cała

 

Naprzód odważni batalioniści

Nad wami sztandar biało - czerwony

Siły walki uporu niepodległości

Symbol polskości nieoceniony

 

I ten Orzeł w Koronie

Przez praojców czczony

Prowadzi bojowników do tryumfu chwalebnie

Zwiastując czas wolności nieskończony

 

Polska nigdy nie zginie

Walczy sromotnie bije wroga 

Aż na zawsze minie 

Zawieruchy bitewna trwoga

 

Za krew przelaną na frontach wojennych

Za męstwo przykład dla potomnych

Za Golgotę drogi by Dom odbudować

Zawsze będziemy żołnierzom - bohaterom dziękować

I hołd po wieki wieków oddawać

 

Kazimierz Surzyn

DILERZY

Oceniać działania człowieka

to jest przyjemność żadna

ale aby nie udawał greka

moja mowa będzie dobitna!

 

Łapanki namawiania dilerskie

zasługują na mocne potępienie!

najpierw dzieciaków wciągają

a później na raty zabijają!

 

Kazimierz Surzyn

O SĄSIEDZIE

Był człowiekiem

dobrym życzliwym

o twarzy pociągłej 

niebieskich oczach

posiwiałych włosach

 

uśmiechnięty miły

lubił muzykę żart

kilka dni temu

na weselu tańczył

grą na harmonii

ubogacał nam wnętrza

 

sercem malował

pejzaże żywota -

las wyświęcony

koszykami grzybów

zielone łąki wolności

klęcząc w zachwycie

miód z własnej pasieki

w kwiatów aromacie

dziewczynkę tonącą

co ją uratował

Marię sąsiadkę

której był aniołem

 

nigdy nie narzekał

choć nieraz łzy

krwią spływały

na raka cierpiąc

 

koniec drogi ziemskiej

zostawił ku pokrzepieniu

ślady miłości

 

Kazimierz Surzyn

ODRZUCONA MATKA

Starą matkę schorowaną

        wyrzucił syn z jedną walizką

do domu starców w innym mieście.

 

Najwyraźniej nie pasowała

      do nowego mieszkania

wypasionego auta

         synowej co w swoim

ciele widziała boginię.

 

Do marmurowych posadzek

          puchatych dywanów

mebli luksusowych

    egzotycznych zapachów

do tej "Europy nowoczesnej"

     w której Krzyż 

znad drzwi zdjęto.

 

W domu opieki

            nie było tak źle

ale matka miała żal

     nawet psa się tak nie traktuje

a co dopiero człowieka.

 

Przebaczyła dawno rodzinie.

      Nie chciała potęgować zła. 

 

W ciszy odeszła

      do Krainy Wiecznej.

 

(Wiersz powstał na podstawie wzruszających wspomnień

jednej z byłych mieszkanek domu opieki)

 

Kazimierz Surzyn

 

 

 

Nie radziłem sobie

Grudniowe fajerwerki, Gdańsk, morze
Ballada narkotykowa w ustnym otworze
Szare serce, smutek, zawód
Samobójstwo wisi na skraju
Świat zewnętrzny wiruje w czwartym wymiarze
Czuję cudze usta, a widzę zamazane twarze
Tak bardzo chciałbym teraz nie pisać o autorze
Byłem na skraju ze świadomością
Że nikt mi nie pomoże

 

Styczniowy śnieg, Bydgoszcz, poranek
Czuję ciągłe zmęczenie i rozczarowanie
Obojętne czyny, łzy, marazm
W tamtym stanie nikt mnie nie odnalazł
Nie wiem co robiłem wczoraj
(Napisałem "Schody Do Nieba")
Odrobinę radości mi podaj
Tak mi wstyd, że tak nisko upadłem
(Konsekwencje Twojej zdrady)
Tak mi wstyd, że tak nisko upadłem...

MIŁOŚĆ

czasem  podcina nogi

innym razem ta sama

dodaje skrzydeł Pegaza

owładnie całym sercem

kaskady iskier czułości

 

                 miłość to także niestety 

                 pozwolić komuś odejść -

                 choć to nie takie łatwe

                 bo jest zaprzeczeniem

                 zaborczości i egoizmu

 

bez bólu cierpienia

co targa strunami

błyskawicą uderza

nie jest prawdziwa -

ani taka co błaga

 

                  kiedy burze przetrwa

                  jest bezcenna najlepsza

                  będzie wierną po wieki

                  i choćby nie wiem co

                  nigdy się nie rozpadnie

 

Kazimierz Surzyn

 

POWSTAŃCY

Żywotność Powstańców

w wolność nie zwątpiła

chociaż marne szanse

ona wkrótce nastąpiła

 

Na gruzach stanęła

we krwi zbroczona

z hardych serc Warszawy

na nowo odrodzona

 

Pomniki Warszawskie

dziś do Apelu stańcie

w rytm pieśni powstańczej

Wy - co trzeba zrobiliście!

 

Kazimierz Surzyn

RANY CZASU

W życiu dźwigamy krzyże

czerwone od bólu kolce róż

przesiąknięte łzami smutku

podnosimy się aby dostać

kolejne baty od doczesności

czas nie goi tak szybko ran

które głęboko w sercu tkwią

ale cierpliwie uczy przetrwania

i pogodzenia się z nimi by iść

w przyszłość z wiarą nadzieją

że miłość przezwycięży niemoc

a nasze upadki i wzlotów blask

doświadczeniem pozwolą poznać

piękno otaczającego nas świata

doceniając zaś żywot siebie i ludzi 

prowadzić do wybaczania błędów

które każdy przecież popełnia

 

Kazimierz Surzyn  

Rajskie wiśnie

Kapiące wiśnie czerwone

rozlewają się na koszulę białą

barwiąc ją tak żeby

plama na zawsze została

 

Byś nie uprał myśli że

jawa to jest nie żaden sem

nawet kiedy się przyśni

zapomnienia piorący tlen

 

Łapię dwa oddechy o świcie

soczyście wciągam do płuc

na dzień dobry na nowe życie

by siłować się z nim móc

 

Kropla drąży zlew

a ja patrzę na czas

jak na kapiący kran

w niedoróbek codziennym teatrze

musisz wszystko naprawić sam

 

I te wiśnie przysuwam czerwone

do ust swoich bo usta to twoje

słodko kwaśna ta wspólna przygoda

gdy za rękę idziemy we dwoje

przemijaniem jest wiek i uroda

w duszy nasze lata szalone

 

Czerwień kapie a usta namiętne

one zwarły się w gorącym splocie

pieczętując krwią chwile tak piękne

gdzieś w słonecznym promieni złocie

 

Jem śniadanie i czuję jak w niebie

może pięknie być w to mi graj

zaraz , ze słoika wiśni od Ciebie

nie spróbuję tam

więc tu jest mój raj

 

 

 

 

 

Metal

Zimowego poranka

Jacuś roztargniony

przyjechał do miasta

może szukać żony?

 

Mało rolny jestem

ze wsi człowiek przecie

gdzie znajdę dziewuchę

jak nie w wielkim świecie

 

Na wsi bywa ciężko

człowiek sam niestety

chłopy pozostali

zniknęli kobiety

 

W oddali zobaczył postać

zamiast kurtki  czarna skóra

długie włosy aż do pasa

całkiem zgrabna też figura

podszedł na wyciągnięcie ręki

a co to Jezusie malusieńki?

 

Co to są za szopy

co to jest do chu...a

toć to nie dziewczyna

to facet się buja

 

Jakoś by zagadać

chuchnął w dbie łapki

nie zimno kolego

tak chodzić bez czapki

 

Uśmiechnął się koleś

wyjął słuchawkę z ucha

nigdy nie jest zimno

kiedy "metalu" się słucha

 

Jacuś zadziwiony

chłodno się zrobiło

znalazł bym jakiś metal

wziął i ogrzał ryło

 

Klamka drzwi sklepowych

zaraz będę prychać

w ucho mnie nie grzeje

ani nic nie słychać

 

Może inny sposób

walnąć trzeba bykiem

i zrobi się ciepło nie

dotknę klamki językiem

 

Przestał dwie godziny do klamki przyklejony

-10 stopni na termometrze  język odmrożony

pan doktor popatrzał szarpnął za makówkę

a że był karetką wziął na urazówkę

Jacek pokręcił głową w każdy na inną miarkę

a  dzięki metalowi poznałem fajną pielęgniarkę

 

Miłość jest jak metal wrzący do czerwoności

wypełnia serce umysł wpływa w duszę w kości

lecz kiedy stygnąć zacznie inna mowa ciała

gdy ostygnie całkiem zimny jest jak lodowa skała

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

BI

Uśmiechu polar chowa niekontrolowany bipolar
Bo mimo iż szkiełko mędrca chwale
To wciąż jednak za sercem ganie
Godzina młoda  zamienia czyny w słowa


Pęka mi głowa, chyba mam uraz
Złamane serce, bolesny tatuaż
Jestem głupcem przekonany o swojej mądrości
Jestem mędrcem w swojej głupocie świadomości


Zdecydowanie niezdecydowany
Chcę spokoju i cudzego dotyku
Piekło tworzę przez własne rany
A niebo mam na miłości odwyku


Nogi mnie niosą niekontrolowanie
A przecież jestem swego losu panem
Po jasny cel idę, nieważne obcych zdanie
Mimo to błądzę, nie to było w mym planie


Uparcie niepewny - planuję bolesne błędy
Bogaty a wciąż biedny - Zero owiec, ogrom wełny
Anty - A taki jak inni
Martwy - A żywy jak kwiat lilii


Jestem BI, prowadzi mnie vis-a vis
Oryginalny jak kopia
Zapłakany chaos w pokoju
Biała flaga - idę do boju


[Boję się tylko mnie i siebie !]

 

Miłość nieśmiertelna umarła
Zamroził ogień swe dzieci
Posprząta to wszystko Karma
Nogi na ziemi, umysł w przestrzeni leci


Mawiam iż cierpliwość popłaca
Po czym w pośpiechu zawracam
Zatruty oddech  ręce zaznacza
Wyleczyć chce powietrza katar


Biegnę, stoję, biegnę, stoję
Nic pomiędzy, bolesne te boje
Chcę ciszy, spokoju, piękna natury
Spaceruję między maszynami raz wtóry


Proszę, nie strzelaj
Nie trafisz w moją głowę
Ja sam też tego nie zrobię
Plony czynów zbieraj


Dobro żyje we mnie
Sprawia że wokół panuje na ustach uśmiech
Zło też żyje we mnie
Telepatycznie czujesz niepokój zanim uśniesz


Jestem BI, prowadzi mnie vis-a vis
Oryginalny jak kopia
Zapłakany chaos w pokoju
Biała flaga - idę do boju
Boję się tylko mnie i siebie !

 

 

//Razem z niektórymi opublikowanymi tutaj wierszami jest to kolejny utwór z cyklu " Anty "

 

Piszę wiersz by wyrzucić to z siebie - Gniew

Chcę krzyczeć, zagłuszyć wszystkich, a jednak Cię słyszeć!

Milczenie oznacza zgodę, rozpoczętą nową przygodę

Spala się moja ikona, zamykam oczy, upadam i konam!

Na pomoc Cię wołam:

- Halo, czy jeszcze mnie słyszysz?

W ciszy szumi mi głowa, a wiatr się w niepokoju kołyszy

Mam się za doktora - chodź, wyleczę te Twoje zatrute serce

I pomoc nie wołaj, bo niepotrzebnie Ci dziurę wykręcę!

 

GODZINY

NISZCZĄ

ICH

ETERNALNĄ

WSPANIAŁOŚĆ

 

ZABIJĘ

JEŚLI NIE CIEBIE, TO SIEBIE

KRZYCZĘ W POTRZEBIE BO KREW SIĘ POLEJE

ZNISZCZĘ NADZIEJE, UŚMIECHNĘ SIĘ W GNIEWIE

A ZMYSŁY ZADZIEJE

DAM CI PUSTKĘ JAKO WIECZNĄ PRZEPUSTKĘ

ZAKRWAWIĘ TWĄ BLUZKĘ I RZUCĘ W TĘ BUŹKĘ

SWÓJ JAD, ZNOW BLUŹNIE

NA BOGA, NA DIABŁA POZA SKALĄ

ALKOMAT, SIŁA NAGŁA ROZPIERA

JESTEM W ROLI WERTERA, A UCZUCIE UMIERA

 

proszę bądź... BO CIEBIE TU NIE MA

proszę chodź... WCIĄŻ CIEBIE WYBIERAM

 

GWIAZDY

NIECH

ITERACYJNIE

EKSPLODUJĄ

...Wasze

 

Znów płaczę jak dziecko

Znów oddycham ciężko

Myśli się w głowie nie mieszczą

Diabły na spacer mnie wezmą

ZNÓW--ZNÓW

KROCZĘ TĄ ŚCIEŻKĄ

JESTEM GRANATEM - TY JESTEŚ ZAWLECZKĄ

MYŚLI ZA TĘSKNOTĄ BIEGNĄ

ANIOŁY OZNACZYŁY MNIE KRESKĄ

 

ja cierpię

                ja tutaj cierpię

                                               GNIEW

Opowieści o Wołyniu

 

pamiętam z lat dzieciństwa

kiedy w okiennej framudze

zmierzch zagarniał gasnące dni

i wszystko stawało się szare

ojciec opowiadał nam historie

które przeżył w latach młodości

 

mówil przepięknie o Wołyniu

bo tam się urodził i wychował

słowem malował krajobrazy

w których pachniały drzewa owocowe

wiatr czesał kłosy łanom zbóż

krowy pasły się na soczystych łąkach

a po mroźnych i śnieżnych zimach

ptaki wędrowne do gniazd powracały

 

czasem jednak głos ojca drżał

i załamywał się mimo woli

kiedy wspominał czasy wojenne

pejzaże zmieniały się w pożogę

gdzie szalały bestie i demony

a strach i niepewność jutra

stawały się powszednim chlebem

 

mój ojciec opuścił Wołyń

wyjechał z Polski do Polski

po przesunięciu granic

i chociaż już przeszedł

ostatnią granicę wieczności

to jego wspomnienia

w mej pamięci trwają

 

 

 

Autor: Don Adalberto